środa, 30 czerwca 2010

A to świnia!

Jako że wrócił do mnie aparat z nowymi bebechami dziś zaległe zdjęcie świnki Chrumci, która została pokochana przez nową właścicielkę miłością ogromną, w związku z czym prowadzi teraz światowe życie, bywając w ramach półkolonii a to na zamku, a to w galerii na warsztatach ceramiki, a to tu i ówdzie, sama nie wiem, gdzie.






A ja znikam na jakiś czas- jutro wyruszam na trzytygodniowy projekt wolontariatowy w Pietrowszczyżnie na Białorusi- takie tam zajęcia z dzieciakami. W związku z czym powinnam się teraz pakować, ale- jak to zwykle u mnie bywa- do pakowania nie mam weny absolutnie. Na razie tylko kuferek "robótkowy" doczekał się zapełnienia. Kolorowych wytworów przybywa i na bank je pokażę po powrocie, bo wymiankowa paczuszka została dziś wysłana i do tego czasu niespodzianka- miejmy nadzieję- dotrze do adresatki.

Pozdrawiam Was serdecznie, niech wszystkie Dobre Dusze przez następne trzy tygodnie westchną od czasu do czasu, żeby nam się wszystko dobrze za tą wschodnią granicą poukładało :)

czwartek, 24 czerwca 2010

Twórczość z innej beczki

Lubicie kryminały? Bo ja bardzo.
Wszystkich, którzy podzielają tę pasję, zapraszam na http://kuz-bestseller.blogspot.com/ Zobaczcie sobie, jakie to dzieło narodziło się w mrokach pewnej burzliwej nocy i powstaje nadal, do czego i ja pod odpowiednim pseudonimem artystycznym przykładam ręki. Albo pióra. No dobra- klawiatury...

środa, 23 czerwca 2010

Takie tam opowieści dziwnej treści

Bycie właścicielem czteromiesięcznego golden retrievera ze skłonnościami do ADHD niewątpliwie niesie ze sobą sporo atrakcji. Na ten przykład wczoraj wypuściłam psa do ogrodu, bryknął sobie z uciechą, a ja w tymże momencie uświadomiłam sobie, że poza rzeczonymi skłonnościami pies wykazuje się dwiema cechami typowymi dla swojej rasy. Po pierwsze primo, skłonny jest zalizać każdego na śmierć, co akurat w tym momencie nie miało większego znaczenia dla przebiegu wydarzeń, a po drugie primo- na widok wszelakiej wody w stanie naturalnym dostaje amoku. Oraz przypomniałam sobie, że w ogrodzie na podjeździe do garażu znajduje się jedna malutka- ot, jakieś pół metra średnicy. Za to z ładnym błotkiem. Czym prędzej popędziłam w kierunku, tylko po to, by ujrzeć, jak moje biszkoptowe cudo wyłania się z błota takie więcej błotniste w kolorze, niż biszkoptowe.
Ta historia- czyli spełniające się samoprzepowiednie- przypomniała mi smakowitą opowieść rodzinną z czasów młodości mojego Dziadka. Która to młodość przypadła na początek ubiegłego wieku, częściowo na galicyjskiej Żywiecczyźnie, a częściowo w okolicach Lwowa. Otóż jeden z gospodarzy udostępnił młodzieży nieużywaną izbę na świetlicę, w której to panny i kawalerka gromadzili się zimą na pogwarki, przyśpiewki i ogólne wspólne spędzanie czasu. Pewnego wieczoru gospodarz, widząc przychodzących chłopaków i znając ich ułańską fantazję, postanowił ich ostrzec: "Chłopcy, chłopcy, ja tam mam w sieni beczkę z kapustą. Żeby któremu nie przyszło do głowy do niej nasikać..." Nie muszę chyba dodawać, co po takiej podpowiedzi chłopcy niezwłocznie uczynili :)
Jeśli zaś o twórczość idzie, to zrobiło się u mnie kolorowo i letnio, a to za sprawą nowego czegoś, co przygotowuję na wakacyjną wymiankę. Na razie nie powiem co. Pokazać i tak bym nie mogła, bo aparat siedzi sobie w Warszawie i bebechy wymieniają mu, a ja niecierpliwie czekam, aż do mnie wróci. W związku z tym psie zdjęcie też nie całkiem na czasie- gdzieś przed miesiącem robione, kluska od tego czasu zrobiła się cięższa o jakieś pięć kilo i odpowiednio większa.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

piątek, 11 czerwca 2010

Inne atrakcje

Przez rok intensywnego kursu do głowy wbijano mi, że do chodzenia po górach są tylko dwa rodzaje pogody: dobra i bardzo dobra. Jako że zdecydowanie ostatnio przeważa ta druga, ostatnio sporo czasu spędzam latając po wzniesieniach rozmaitych: okolicznych- służbowo i pracowicie, prowadząc grupy turystyczne (ma się tę licencję, okupioną siódmym potem), a dalszych- w ramach prywatnej przyjemności.
Jako że długi weekend do przyjemności zachęcał, wybrałam się w Góry Izerskie tudzież Karkonosze, po drodze zwiedzając, co się da. Na przykład Książ, który z uporem godnym lepszej sprawy ukrywał się we mgle. Widokowo nieszczególnie, za to do nastroju opowieści o przeklętych perłach księżnej Daisy w sam raz. Ponadto w Książu spotkała mnie przykrość w postaci nagłej a nieoczekiwanej śmierci mojego aparatu, który znienacka odmówił funkcjonowania, co zepsuło mi nastrój. Dobrze, że w następne dni kolega pozwolił mi się bawić jego zabawką, więc fotograficznie wyjazd nie był całkiem stracony.
A następne dni całkiem przyjemne były i bardzo intensywne. W piątek leniwie przesnuliśmy się ze Świeradowa przez Halę Izerską i Wysoki Kamień do Szklarskiej, gdzie mieliśmy kwaterę, ciesząc się, że wreszcie słowa "ze słońcem twarzą w twarz" nie ograniczają się tylko do tekstu piosenki. To znaczy cieszyliśmy się do czasu, bo wieczorem okazało się, że co poniektórych to słońce aż zanadto polubiło i cierpieli okrutnie.
Obrazek humorystyczny z trasy: dookoła Szklarskiej szlakami turystycznymi wije się ścieżka im. Jana Izydora Sztaudyngera, który w okolicy pomieszkiwał, bardzo ładnie opisana, z wieloma tablicami opisującymi miejsca, tudzież z fragmentami poezji. Koło jednej takiej tablicy stoją sobie dwie kobiety w wieku kwitnącym i jedna pyta drugiej: "To Góry Izerskie to na cześć tego Izydora od imienia tak nazwali?" :)

W sobotę postanowiliśmy podzielić się na podgrupy. Część wybrała się do Samotni, część wjechała na Kopę i stamtąd piechotką przez Przełęcz Karkonoską i Śnieżne Kotły do Szklarskiej, a dwa charciki górskie ze mną na czele stwierdziły, że być pod Śnieżką i nie wejść na Śnieżkę to hańba, więc patatajem pokłusowaliśmy na szczyt, a potem goniliśmy resztę do Szklarskiej. Dogoniliśmy, przegoniliśmy, dotarliśmy do siebie i padliśmy. Ale warto było, a Karkonosze są dla mnie miejscem magicznym.
No a potem okazało się, że już koniec tego dobrego i trzeba wracać :( Po drodze jeszcze Bolków i Grodno, chociaż tu głód okrutny mnie dopadł i odmówiłam poznawania nowych atrakcji.
Zwiedzę sobie następnym razem.

Ostatnia fotka tutaj to okolice naszej kwatery w Szklarskiej. Lubię takie typiaste klimaty, miejsca, w których czas się zatrzymał albo płynie w zupełnie innym tempie.




A jeśli chodzi o moją radosną twórczość własną, to:
1. Zwierzaczki poprzednie znalazły sobie już nowe domy.
2. Powstał drugi kot- biało różowy, więc chyba kocica.
3. Świnka też pomyślnie skończona.
4. Zdjęć na razie nie będzie, bo aparat czeka podróż do serwisu w Warszawie, a tymczasem u mnie- jak zwykle w czerwcu- tyle zamieszania, że ciężko wygospodarować chwilę, żeby go w tę podróż wyprawić. Czyli kicha :(