Jako że leń ze mnie patologiczny, co nie od dziś wiadomo, jedynym sposobem skutecznego działania jest jakieś zobowiązanie, które trzyma mnie za pysk, jeśli idzie o termin. Idąc więc tym tropem oraz kierując się chęcią poczynienia sobie bluzeczki zorganizowałam sobie termin w postaci olimpijskiego szaleństwa na Rav.
Nader ambitnie, biorąc pod uwagę fakt, że wybrałam sobie Alice in Wonderland autorstwa Lete. Nie dość, że całą w warkoczach, to jeszcze dzierganą na drutach 3,5.
W dodatku najsampierw dałam sobie w plecy, zamiast siedzenia z włóczką wybierając dwudniową włóczęgę po Górach Sowich i okolicach. Potem miało już być tylko lepiej, ale... dopadł mnie jakiś dziwny ból w ramieniu, wywołując myśli, że nie dam rady dotrzymać terminu.Po trzech dniach zagryzania zębów- skończyło się wizytą u lekarza, zastrzykami i innymi tegoż rodzaju przyjemnościami. Przezornie wolałam nie pytać, czy mogę się oddawać ulubionemu zajęciu :) A skoro nie usłyszałam zakazu, to się oddawałam i nie dość, że udało mi się skończyć, to nawet jeszcze trochę czasu zostało w zapasie.
A tytuł skąd?
Ano stąd, że jak Justyna Kowalczyk dała radę ze złamaną kością stopy, to ja powiedziałam sobie, że boli, nie boli, też radę dam.
Takie tam jeszcze szczególiki:
Dane techniczne:
wzór: Alice in Wonderland, rozmiar S;
włóczka: Malabrigo Sock, kolor Persia, niecałe 2 motki. W Magic Loop nabyte.
druty: 3,5 (zwykłe teflonowe, bo wszystkie żyłki odpowiedniej długości od ulubionych KP w użyciu, a przekładać mi się nie chciało) oraz 3,25 (funkiel nówki KP, karbonz; w użyciu przyjemne, ale miałam wrażenie, że tępawe na końcu)