piątek, 23 lipca 2010

Powróciłam...



...a tu tyle miłych słów :)
Na razie jestem w fazie rozpakowywania, prania i takie tam, więc obszerniejsza relacja z mojego wyjazdu będzie później. Tymczasem- jako że co miało dotrzeć do adresatów, to dotarło, mogę się wreszcie chwalić motylowym amokiem, który mnie dopadł końcem czerwca i trzyma właściwie aż do dziś. Zobaczyć sobie możecie dzieła jeszcze sprzed wyjazdu, już wykończone. Powróciła ze mną cała torba nowych, które teraz czekają ostateczny image. Pewnie trochę poczekają, bo na razie wykończona jestem ja :) Powstawały w różnych ciekawych okolicznościach przyrody, m.in. w czasie dwugodzinnego oczekiwania na przekroczenie granicy polsko-białoruskiej. Dzięki czemu byłam jedyną osobą, która się absolutnie nie nudziła i nie denerwowała. Zresztą dwie godziny to i tak mało, kiedyś czekaliśmy tam całą noc. Motylasy czyli "babocz'ki" stały się też czynnikiem integrującym, bo okazało się, że niektóre z naszych dzieciaków też potrafią, od słowa do słowa, rysowanie i objaśnianie schematów i podszkoliłam rękodzielne słownictwo obcojęzyczne.
Na koniec- bo po 40 motylkach prosiła się jakaś odmiana- machnęłam jeszcze breloczkowe kwiatki dla dziewczyn, z którymi współpracowałam.