sobota, 29 stycznia 2011

Wymianka książkowa

Wczorajszy dzień przyniósł bardzo sympatyczną przesyłkę od Gosi z Żyrafowa.
Jako że przesyłeczka była w ramach wymianki ksiażkowej, nie zabrakło sympatycznej lektury, pięknej haftowanej zakładki i oczywiście tego, co czas czytania znacząco uprzyjemnia, a więc całej masy ciekawych herbatek (śmiało rzec mogę, że zasługuję na miano herbacianego potwora, a moja herbaciana szafka przyprawia niektórych gości o przerażenie ilością możliwych wyborów) i oczywiście słodkości.
Dziękuję Gosiu, życzę podobnego zadowolenia z paczki, która trafi do Ciebie :)
Wieczorem z kolei dotarła do mnie wiadomość, że przygotowana przeze mnie przesyłka trafiła do Kuleczki. A oto, co zawierała: Nawiasem mówiąc, dowiodłam sobie kolejny raz, że "Roztargnienie" to moje drugie imię. Otóż Kuleczkę mam w blogach obserwowanych, ale jakoś zupełnie nie skojarzyłam sobie pseudonimu z właściwym imieniem, jakie powiązałam z wymianką. Więc kiedy zauważyłam, że dodała nowy post z książką w tle, rzuciłam się sprawdzać, jakie to też skarby do Niej dotarły. I odkryłam, że takie jakby... skądś mi znane :)

piątek, 28 stycznia 2011

Dla łasuchów albo ciasteczkowych potworów

Cudna zima, którą widzicie powyżej, została uwieczniona w zeszłym sezonie, ale kiedy spoglądam na widoczne w oddali góry, zgaduję, że właśnie jest podobnie, bo widać, że świeży śnieg trzyma się na drzewach.
Ach, tylko pozgadywać sobie mogę, bo dopadły mnie przygody zdrowotne, w związku z czym chwilowo jestem uziemiona w ciepłych domowych pieleszach. Tydzień już tak siedzę, a zapowiada się jeszcze, więc powoli zaczyna mnie roznosić niewyładowana energia.
Robótkowo coś tam się dzieje, ale powoli, bo oko mi nie mruga, jak trzeba, w związku z czym podrażnione jest i zmęczone.
Postanowiłam zatem wyżyć się w kuchni, piekąc ciasteczka orzechowe. Towar wysoce uzależniający. Dlaczego ja mam być uzależniona, a Wy nie? No to macie i próbujcie:

Potrzebne będzie:
1 szklanka pokrojonych orzechów włoskich (jako osoba patologicznie leniwa nie kroję, tylko rozgniatam wałkiem na stolnicy)
2 szklanki mąki tortowej
2/3 szklanki rozpuszczonej margaryny (mniej więcej 2/3 kostki w stanie stałym)
1 szlanka cukru
1 jajo
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
0,5 łyżeczki soli
cukier waniliowy
I żeby nie było, że nie ostrzegałam- najlepiej od razu to podwoić.

W dużej misce ubijamy margarynę z cukrem na jasny kolor, następnie dodajemy cukier waniliowy i jajo i wszystko porządnie ubijamy. Na małych obrotach miksera dodać proszek, sól i trochę mąki.
Potem mikser odkładamy, wsypujemy resztę mąki i pokrojone orzechy i wyrabiamy ręką na jednolitą masę.
Następnie własną łapkę zanurzamy w mące, chwytamy porcję ciasta i turlamy z niej wałeczek:

Rzeczony wałeczek owijamy folią aluminiową:
Jak już w ten sposób potraktujemy całe ciasto, wałeczki wkładamy do lodówki na minimum 8 godzin (ja najczęściej robię ciasto wieczorem, a piekę następnego dnia). Może tam sobie leżeć nawet do 10 dni i nic mu to nie zaszkodzi.
Po wyjęciu z lodówki wałeczki odwijamy i ostrym nożem kroimy na talarki, tak mniej więcej 0,5 centymetra:
Talarki układamy na "gołej" tzn. nieposmarowanej niczym blaszce (uważając na przypadkowych pomocników, którym surowość ciasta zdaje się wcale nie przeszkadzać :))
i pieczemy w temperaturze 180-200 stopni na jasnozłoty kolor (co zabiera jakieś 10-15 minut na porcję).
Et voila- można spożywać poranną/popołudniową/jakąkolwiek kawę.
Smacznego :)

czwartek, 20 stycznia 2011

Wykończyłam potwora!


Za oknem jednostajnie i usypiająco, a u mnie energetyczna dawka czerwieni.
Potwór zyskał swój wdzięczny przydomek ze względu na rozmiary: 60 cm szerokości i prawie 200 długości. W dodatku na samym początku przyprawił mnie niemal o zgon i całkowite zwątpienie we własne umiejętności dziewiarskie, a to za sprawą zdjęć umieszczonych w kultowej książce ("Knitted Lace of Estonia") przy schemacie. Otóż lecę ja przez pierwszy motyw, na obrazki zerkam i za cholerę wychodzi mi co innego. Ki czort? Po drugim motywie, jak już wzorek się pojawił, wyszło szydło z worka (hmm... w tym przypadku to chyba druty wyszły?). Mianowicie wszystkie zamieszczone fotki pokazywały drugi koniec , ten na którym centralna część się kończy. Znaczy nie jestem taka ostatnia łamaga!

A Madli dedykowany Dorothei. Zazdrość mnie wzięła, jak zobaczyłam, jakie cuda wychodzą spod Jej palców i postanowiłam spróbować też. Z podziękowaniem za inspirację, rozśmieszanie, wzruszenie... Kto zna, to wie, a kto nie zna, niech koniecznie zajrzy.

I jeszcze obiecany przepis na ciasteczka z cukrem:
60 dkg mąki (krupczatka i tortowa, ja daję pół na pół, ale proporcje mogą być inne)
2 margaryny
o,
5 szklanki śmietany (18)
szczypta soli
Wszystkie składniki wyrobić i włożyć na noc do lodówki. Rozwałkować na o,5 cm, wykrawać ciasteczka (ze względu na kruchość po upieczeniu najlepsze są foremki dosyć proste: kółeczka czy owale) . Ciasteczka posmarować rozbełtanym jajkiem (może być samo białko) i posypać grubym cukrem. Piec w 220 stopniach na jasnozłoty kolor.
Smacznego!


niedziela, 16 stycznia 2011

Trochę staroci

Jako klasyczny zmarzluch, w dodatku gubiący co rusz rękawiczki, postanowiłam parę lat temu coś na to zaradzić i poczyniłam szydełkowe rękawiczki, w dodatku na klasycznym sznurku przewlekanym przez rękawy. Podziałało. Poczynione rękawiczki noszę do dziś (i chyba je w końcu zgubię z premedytacją, bo już mi się znudziły). Po tych pierwszych wpadłam w rękawiczkową fazę i wyprodukowałam ich całe mnóstwo. Rozeszły się nie wiadomo gdzie i zostało mi tylko wspomnienie dwóch najbardziej wypasionych par: ta była dla miłośnika motoryzacji:A ta powędrowała jako komplet dla posiadacza swetra z łosiem (na drugiej było imię, coby właściciel własności nie pogubił, nawet gdyby zgubił sznurek):
Potem powstała jeszcze łosiowa czapka:
Motyw poniekąd 3D, bo łosiowy szaliczek dyndał sobie luzem na zwierzęcej szyi.
I żeby nie było, właściciele pełnoletni byli i dobra otrzymane dumnie na sobie nosili!

niedziela, 9 stycznia 2011

Zimowo?

Jako że psica od godziny 9.20 wyraźnie dawała do zrozumienia, że jest niedziela i spacerek musi być, nie pozostało mi nic innego jak tylko ulec nagabywaniom (spróbowałabym nie!), chwycić smycz, z przyzwyczajenia aparat i usiłując zachować resztki godności- to jest utrzymać się na nogach, a nie szorując brzuchem po ulicy w postaci ciągniętego z werwą zaprzęgu- wyruszyć.
I co się okazało?
Że bazie, stokrotki, a nawet pierwiosnki zdążyły wyleźć z ziemi.
Zima!

sobota, 8 stycznia 2011

Popierniczyło mnie na nowo...

"Melancholia czai się gdzieś w pobliżu, a energia pojechała na narty"- powiedziała wczoraj pani w lokalnym radiu. Jako że u nas zima poszła się paść, moja energia na te narty daleko miała, więc dziś dzień taki bardziej leniwy. Tym bardziej, że szary i deszczowy, nic, tylko spać. Żeby nie było tak całkiem leniwie- przystąpiłam do hurtowej produkcji ciasteczek. W efekcie mam teraz dwie puszki maślano-cukrowych oraz wielką puchę nowych pierniczków. Na zdjęciu pierniki w fazie półprodukcji, przed polukrowaniem. Teraz sobie schną i czekają na spożycie, długo pewnie im nie zejdzie.
A ja?
A otóż ja zaraz zajrzę do spiżarni i poszukam chrzanu, śledzia albo przynajmniej kiszonego ogórka.
To efekt intensywnego sprawdzania jakości w trakcie produkcji :)

piątek, 7 stycznia 2011

...and the winner is...

W krajach hiszpańskojęzycznych Trzej Królowie mają tę niewątpliwą zaletę, że przywożą prezenty. Tak też postanowili uczynić w tym roku w Polsce i właśnie owa data stała się terminem zapisów na kawową rozdawajkę. Niestety, z Hiszpanii do Polski droga daleka, kryzys ekonomiczny dopadł również szanownych Monarchów, prezent był tylko jeden, więc w celu wyłonienia szczęśliwca postanowili posłużyć się tradycyjną metodą losowania. Sposób losowania wybrano przez aklamację. 32 losy (komentarzy było 33, w tym jeden podwójny) zostały wrzucone do wnętrza znanego skąd inąd lampionu, wstrząśnięte odpowiednią ilość razy, po czym ręka losująca dokonała losowania i wyciągnęła ten oto los: Ręka na zdjęciu nie jest ręką losującą, albowiem ręka losująca-prawa- została zatrudniona do wykonania owego zdjęcia. Jeśli napięcie wzrosło już u wszystkich zainteresowanych do odpowiedniego poziomu, nadszedł czas, by ogłosić, że osobą, do której uśmiechnęło się szczęście jest: Nalię proszę o kontakt mailowy, a pozostałym uczestnikom zabawy przypominam mądrość ludową, że kto nie ma szczęścia w grach, ten ma szczęście w miłości. Co oznacza, że albo zacznę wygrywać wszystko, co możliwe (ach, strzeżcie się, strzeżcie!), albo... co daj Boże, amen!
A w ogóle to nie należy wierzyć w przesądy, bo to przynosi pecha :)
PS. Za tło posłużył kawałek aktualnej robótki.

środa, 5 stycznia 2011

Chwalenia ciąg dalszy

Tym razem prezent-jeszcze-świąteczny zafundowałam sobie sama. A co, w końcu zasłużyłam! Dziś przyleciały do mnie przecudownej urody motki nabyte w Zagrodzie. Wspaniałe miejsce i nie wiem, czy ja mogę tam bezkarnie zaglądać, bo strasznie dużo rzeczy mnie kusi! cieńsze zwoje to Alpaca Lace w wersji morskiej i winno-fuksjowej, a środkowy tłuściutki zwój to wrzosowo-różowe Lace scrumptious. Już mnie palce swędzą!
Tymczasem doświetlam się wykonanym przy pomocy balonika, bibuły i kleju do tapet lampionem i powolutku acz skutecznie brnę przez kolejne rzędy Madli's. Już za połową jestem, a że w perspektywie długi weekend, to jawi się realna szansa na rychłe dokończenie. To zmykam zabierać się do pracy :)