piątek, 28 maja 2010

Słoneczko...

...wywabiło mnie z domu, więc świnkowemu ryjkowi przybył tylko kawałek głowy i tak sobie czekają na resztę. Za to trawa prawie całkiem skoszona, a pies wyszalany, bo się biedakowi w deszczowe dni energia kumulowała. Za to teraz bryka aż miło.
Zmykam do szydełka, po ciągnie, a tu czasu coraz mniej-ładna pogoda oznacza lud pragnący wędrówek po górach, a lud pragnący wędrówek po górach oznacza, że do pracy trza się brać :)

wtorek, 25 maja 2010

Trochę słońca...







...udało mi się złapać i oto są fotki pozostałych zwierzaków. Tygrys dalej ślepy, bom deczko leniwa dzisiaj.






Pochwaliłam się wytworami w pracy, co zaowocowało:

1. Zamówieniami na zwierzaki dowolne, a najchętniej wszystkie.
2. Niespodzianką od koleżanki w postaci wzoru na świnkę ("bo Tobie to się na pewno przyda"...)




Wzór przepatrzyłam, stwierdziłam, że spróbuję po swojemu i ryjek już jest :) Tylko nie wiem, kiedy reszta się dorobi...
Jak widać, w werbenach moim zwierzakom całkiem miło upływa czas.

niedziela, 23 maja 2010

Na dobry początek

Jestem. Ja- Ovillo, co po naszemu tłumaczy się jako "kłębek". Dlaczego tak? Początek był taki, że potrzebowałam na szybko nicka, więc otwarłam na chybił trafił słownik i to był pierwszy wyraz, na który trafiłam. Potem bardzo ładnie dorobiła się do tego teoria bycia kłębkiem rozmaitych pomysłów, by nie rzec- sprzeczności, że o byciu od czasu do czasu kłębkiem nerwów nie wspomnę. Wolę teorię, że kłębek się rozwija :)

No i jakoś tak w twórcze zainteresowania ten kłębek też się wpisuje.

Tylko nie spodziewajcie się, że będzie wyłącznie o twórczości własnej- o nie, za bardzo mnie nosi!

A początek bycia tutaj to też całkiem ciekawa historia. Właściwie tych początków- jak to zwykle w moim przypadku- jest kilka. Po pierwsze primo, zahaczyła mnie Pewna Osoba, do której pisałam coś prywatnie, czy prowadzę jakiegoś bloga, bo- podobnież- całkiem miło się mnie czyta i szkoda, żeby się marnowało. Zignorowałam uwagę, Pewną Osobę uszczęśliwiając dalej pisaniną prywatną.

Po drugie primo, poszukiwałam niebanalnego prezentu i tak drogą okrężną trafiłam do Delfiny z Niespokojnej Duszy (dałabym linka, ale... jeszcze się w tym trochę gubię). Zamówiłam piękną anielską Zofię i tak sobie czekałam na jej przylot, a w tym czasie padał deszcz. I padał. I padał. A jak wiadomo- w czasie deszczu dzieci (i nie tylko) się nudzą. Oglądałam sobie coraz to nowe anioły, zazdrość twórcza mnie powoli zaczynała opanowywać ("no bo co w końcu, kurczę blade"- jak powiedziałby Mikołajek), w końcu ja też nie od macochy z talentami i z tej twórczej zazdrości narodził się Żabi Król. Imię dostał od bajki, której kawałek zobaczył mi się w TV, a kwiatka- bo idzie w konkury. Istotkę pokazałam na żywo w pracy, doczekała się aplauzu, co z kolei mnie popchnęło do dalszych działań i tak powstała Mycha-Marycha.

W międzyczasie przyfrunęła pocztą piękna Zofia, a ja wysyłając podziękowanie, nie omieszkałam się pochwalić portretem stworów, co z kolei zaowocowało zachęceniem mnie przez D. do pokazania ich szerszemu gronu. No i jestem. A co z tego będzie, to zobaczymy.

Do kompletu zwierzyńcowego zdążyły mi już przybyć Kulawy Kot i Ślepy Tygrys (ślepy tylko chwilowo, żółte oczka czekają na wyszycie). Konterfekty całej gromadki będą wkrótce- mam nadzieję. Bo na razie to światło żadne i fotki takie bardziej ponure wychodzą.

No i to by było tyle na pierwszy raz :)