czwartek, 23 lutego 2012

Siła determinacji

Mówiłam, że będzie moja?
I jest, przepiękna chusta z candy u Violet.Na dowód, że koniecznie miała trafić do mnie- na tle zielonego płaszczyka. Pasują do siebie idealnie.Swoją drogą- kiedy ja tak będę na drutach robić...
A jako że do kompletu zostałam przez Violet zaproszona do zabawy, "powiedz o sobie 7 rzeczy", to macie transakcję wiązaną:
1. Jestem licencjonowanym przewodnikiem górskim.
2. Moim ukochanym widokiem górskim są Śnieżne Kotły-czemuż, ach czemuż mam do nich tak daleko?
3. Władam trzema współczesnymi językami obcymi- każdy z innej grupy językowej.
4. Kolekcjonuję anioły w różnej postaci.
5. Herbata- z kubka, kawa- z filiżanki (no, chyba że w warunkach polowych- wtedy też z kubka).
6. Raczej po schodach, niż windą (no, chyba że naprawdę nie ma innego wyjścia)
7. A tak w ogóle to jestem patologicznie leniwa, w co nikt mi nie chce wierzyć :)


.

środa, 22 lutego 2012

Black & White czyli wymianka...

...czarno-biała, organizowana przez Anię. Moją parą była RudaS.. Kiedy do Niej zajrzałam, ucieszyłam się podwójnie- po pierwsze, widząc, jakie robi cudeńka i już zacierając ręce, że któreś do mnie trafi. Powiem krótko- nie zawiodłam się.Trochę żałuję, że mam tylko jedną parę uszu, bo dostałam aż cztery pary kolczyków- każda w innym stylu, był też wisior i bransoletka. Przydasie na pewno się przydadzą, a słodkości... zniknęły tajemniczym sposobem :)
Tylko fazy do zdjęć jakoś nie mam dobrej, więc póki co nie możecie podziwiać w pełni moich zdobyczy.Drugim powodem mojej radości był fakt, że RudaS zajmuje się zupełnie czym innym, niż ja, a zatem ze spokojem mogę Ją obdarować jakimś moim dziergadłem. Wybór padł na małe poncho- narzutkę, którego projekt znalazłam bodajże u Mao. Białym elementem stała się drutowa broszka-różyczka.
Muszę powiedzieć, że efekt końcowy całkiem mnie zadowolił i chyba popełnię takie dla siebie.
A tu jeszcze fragment wzoru:
Przydasie i slodkości ukryłam, pakując je moim ulubionym ostatnio sposobem, czyli w karty jakiegoś wygrzebanego z niepamięci tomiszcza.Też biel i czerń, tylko taka drugiej młodości.

wtorek, 21 lutego 2012

Płomień

W przewidywaniu nadchodzącej wiosny i z potrzeby koloru popełniłam sobie czapkę ślimaczkową. Leciuteńka, poszła na to jakaś niewielka ilość cienizny Aade long o wdzięcznej nazwie "Flame". Mimo tej cienizny i drutów 2,5 zrobiła się piorunem. Byłoby jeszcze szybciej, gdyby nie całkowite zaćmienie moje- policzyłam sobie głębokość, tyle, że zastosowałam ją do skosowego ślimaczka i przez pół długości nie mogłam pojąć, czemu mi taka płytka czapeczka wychodzi. Ech, ten Pitagoras...

wtorek, 14 lutego 2012

Odrobina serca...

...czyli początek porządków włóczkowych i akcji robienia kwadratów, o której już pisałam. Udało mi się pozbyć raptem dwóch kłębków.
Cdn.

niedziela, 12 lutego 2012

Niezwykły...

...przyjaciel zasługuje czasem na niezwykły prezent- zwłaszcza, jeśli obchodzi okrągłe urodziny.
Tak więc moja kreatywność skupiała się ostatnio na wymyśleniu odpowiedniej liczby drobiazgów- po jednym na każdy przeżyty rok- które w dodatku nadają się do przesłania pocztą, bo rzeczony jubilat daleko, oj daleko. Oraz na wymyśleniu odpowiedniej interpretacji każdego prezenciku i wskazania możliwych jak najbardziej abstrakcyjnych zastosowań...
Szkoda, że nie zobaczę reakcji na taką przesyłkę :)

poniedziałek, 6 lutego 2012

Rzymskie wakacje

O robótkach tym razem nie będzie. Tylko o ucieczce przed zimą.
Namówiona przez koleżankę- italianofilkę postanowiłam wyruszyć z nią do słonecznej Italii. Słonecznej- ha ha!

Początek był jednakowoż całkiem sympatyczny. Rzym powitał mnie przyjemnym ciepłem, a w porywach nawet wychodziło słońce, które pozwalało cieszyć się urokami różnych zakątków, bardziej i mniej znanych. Ponieważ była to już moja kolejna wizyta w Wiecznym Mieście, nie miałam nic przeciwko odrobinie lenistwa i włóczeniu się bocznymi uliczkami, wygrzewaniu się w promieniach słońca na Isola Tiberina i spożywaniu panettone w ilościach hurtowych.Nieodmiennie i niezależnie od miejsca mój wzrok przyciągają zawsze stragany spożywczo-warzywne:
Niestety, słońce zniknęło za grubą powłoką chmur i od środy w rzymskich wędrówkach towarzyszył nam deszcz i chłód. Nędzne siedem stopni stanowiło pociechę tylko w momentach, gdy wieści z Polski donosiły o panujących w ojczyźnie lutych mrozach.Paskudna pogoda nie ograniczyła jeszcze mojej dzielności i nie przeszkodziła w wyprawie na cmentarz protestancki, który zachwycił mnie "po pierwsze primo" swoją własną urodą, a "po drugie primo" leniwą bezczelnością tutejszych kotów, które przywłaszczyły sobie co lepsze miejsca.
Jednakowoż, kiedy w czwartek deszcz towarzyszył nam już cały dzień, pojawiła się pierwsza nieśmiała myśl- może by tak przebukować bilety z niedzieli na sobotę."Zobaczymy jutro"- postanowiłyśmy. Tymczasem w piątkowy ranek naszym oczom ukazał się następujący widok:
Niezrażone jeszcze wyruszyłyśmy, mając w planach zarezerwowane wcześniej wejście do Galerii Borghese. Po dotarciu na stację kolejki nasze plany zaczęły brać w łeb. Kolejka, zwykle kursująca co 15 minut, tym razem kazała na siebie czekać ponad godzinę, co spowodowało, że po przyjeździe do centrum o umówionej porze wejścia do muzeum można już było zapomnieć. Jednogłośnie zdecydowałyśmy się zmienić datę wyjazdu, co wydawało nam się wtedy bardzo dobrym pomysłem. Po przedarciu się na stację w mokrej chlapie śniegowej sięgającej kostek i kolejnym godzinnym oczekiwaniu na pociąg udało nam się dotrzeć do domu. Towarzyszył nam trzask łamiących się pod ciężarem śniegu pinii, zupełna pustka na ulicy, którą dotychczas przekraczało się nieomal z narażeniem życia oraz takie widoki:
Następnego dnia o poranku, kiedy ze wszystkimi bambetlami dotarłyśmy na kolejkę, okazało się, że wcale nie kursuje. Zawezwany telefonicznie znajomy, który poprzedniego dnia wieczorem zaoferował nam pomoc w razie trudności, oddzwonił po półgodzinie z wiadomością, że wyjazd ma zawalony złamanymi drzewami i nie jest w stanie się wydostać. Do kategorii cudu należy zaliczyć pojawienie się autobusu miejskiego (chyba jedynego, który w tym dniu kursował), który dowiózł nas do centrum. Tory tramwajowe zaprowadziły nas do metra (ach, spacer środkiem jezdni rzymskich arterii- bezcenne!), na szczęście czynnego.Dodam jeszcze tylko, że na trasie od dworca do autostrady minęły nas może ze trzy samochody.
Podobnież od trzydziestu lat takiej zimy w Rzymie nie było.
Ja to mam szczęście-taki fenomen na własne oczy ujrzeć!
Ha ha.