środa, 21 września 2011

Bo fantazja jest od tego...

...żeby bawić się w fantazyjną wymiankę u Moteczka. Oczywiście na całego :)
Tym razem przywędrowała do mnie przesyłka od Asi z bloga Wynalazki wolnego czasu. A oto, co zawierała:
haftowany piórniczek, piękne filcowe korale, kolczyki (w ulubionym tygrysim zielonym kolorze), śliczne kwiatowe naklejeczki, przydasie i słodkości (bożęta już się nimi zajęły odpowiednio). Bardzo Ci Asiu jestem wdzięczna za tak miły upominek.
Moja przesyłka z kolei powędrowała w daleką podróż (chyba jej trochę zazdroszczę! No dobra, nawet nio tylko trochę) do Magdy z Myśli krzyżykiem pisanych.
Fantazyjnych skojarzeń i pomysłów miałam mnóstwo, w końcu postawiłam na kolory- wszak wyobraźnia ubarwia nasze życie, no i jeszcze biorąc pod uwagę perspektywę szarej jesieni, która przed nami...
W ten oto sposób powstała seria niedużych serwetek (w zamyśle moim miały służyć jako serweteczki pod kubeczki), każda innej barwy.
Co by tu jeszcze w ten deseń?
Przypomniałam sobie, że właśnie na okoliczność szaro-jesienną poczyniłam sobie kiedyś dawno sznur rozweselających korali. Postanowiłam poczynić podobne dla Magdy, a efekt wyszedł jak widać- optymistyczny.

Na koniec wielkie słowa podziękowania dla Marysi, za kolejną tak przyjemną zabawę :)




czwartek, 15 września 2011

O szkodliwym wpływie literatury na życie

Jako dziecię mało od ziemi odrośnięte zostałam nieodwołalnie zdeprawowana. Rodzina cała, od mamusi z tatusiem poczynając, przez starsze rodzeństwo idąc, a na ciociach, wujkach i osobach niespokrewnionych kończąc zatruwała mój niewinny umysł, zasiewając w nim na stałe potrzebę obcowania z literaturą. Jako owo dziecię nieodrośnięte i nieumiejące czytać poznałam całą klasykę przez słuch, a kiedy opanowałam litery, zaprowadzono mnie do biblioteki i deprawowałam się już samodzielnie.
***
Na pierwsze szkodliwe efekty wcale nie trzeba było długo czekać. Pewnego pięknego, upalnego, letniego dnia dziecię nudzące się nieco w towarzystwie kuzynki przypomniało sobie wyczytany w literaturze mocno przygodowo-fantastycznej opis, jak to bohaterowie gotowali sobie jajca na rozgrzanym piasku pustyni. Pora była drugośniadaniowa, jajeczka w kurniku niezebrane, temperatura- wydawałoby się- sprzyjająca... Okoliczności w sam raz do eksperymentów zainspirowanych literaturą. Gotować to nie, ale jajeczniczkę-o, zjadłoby się, zjadło. No to po dwa jajeczka na głowę, szybkie rozbicie ich na rozgrzany piach i czekamy efektu.
Czy to jednak za chłodno było, czy poza pustynią nie wychodzi, czy też cierpliwości brakło- dość powiedzieć, że efekty zerowe. Za to odkryłyśmy, że rozbite jajco pomieszane z piachem ma właściwości mocno ślizgające i może zastąpić śnieg i lód. No to odwiedziłyśmy kurnik jeszcze raz i ślizgawka udała nam się, że hej.
Nie wiedzieć czemu, rodzina jakoś nie była zachwycona naszą pomysłowością.
***
Dziś rano w stanie mocno sennym stanęłam przed szafą, ogarnęłam wzrokiem jej wnętrze i z westchnieniem stwierdziłam, że nie mam co na siebie włożyć. Nie, nie, nie o kobiecą kokieterię konfekcyjną szło. Nieco trzeźwiej pomyślałam, że od tygodnia latam w spódniczkach do pracy bynajmniej nie dlatego, że tak lubię (chociaż lubię)- po prostu wszystkich spodni w szafie brak. Gdzie ja to je ostatnio widziałam? A, prawda, w praniu. Po praniu porzuciłam wszelkie dobro w mało uczęszczanym pokoju i czekałam.
Na co? Otóż tu znów włącza się szkodliwy wpływ literatury. Konopnickie Marie i inne takie pisały, że jak w domu wystawić miseczkę z mlekiem albo inny pokarm, to ani chybi bożęta czyli domowe skrzaty z wdzięczności za prace gospodarskie się wezmą. Miseczki co prawda nie wystawiam, ale mleko znika o wiele szybciej, niż wskazywałaby na to logika, że o innych przysmakach nie wspomnę.
Znaczy się bożęta są, czują się jak u siebie, mleko z lodówki wypijają i ogólnie częstują się. No, drodzy państwo, to może by tak odpracować trochę frykasy, w prasowaniu pomóc?
Guzik! Lenie jedne przez miesiąc do roboty się nie wzięły, sama musiałam za żelazko chwycić.
I żeby nie było, że wyzyskiwacz ze mnie, za wikt i dach nad głową usług się domagam- uczciwie zapłacić im chciałam. Mogły sobie wziąć z kieszeni świeżutko wypraną podobiznę niejakiego Władka Jagiełły (któremu nota bene pranie większej krzywdy nie wyrządziło...). Nie chciały, to nie! Już ja Władka w jaki przyjemny sposób spożytkuję.
***
Mówię Wam, literaturze to Wy nie wierzcie!!!

niedziela, 4 września 2011

Jak to dobrze...


...że urlop się wreszcie skończył- wreszcie będzie czas, żeby odpocząć, a nawet chwilę na jakie rękodzieło znaleźć, co jest o tyle istotne, ze mam cały spis rzeczy, które powinnam zrobić na "już", żeby nie powiedzieć "na wczoraj".
Tymczasem dwie fotki moich wakacyjnych zdobyczy z różnych stron świata, czyli lniane obrusy, do których zapałałam miłością od pierwszego wejrzenia. Patrzę sobie na nie i już planuję kolejne wyprawy :)
A na koniec- czego to ludzie nie wymyślą.... .