wtorek, 27 grudnia 2011

"Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej"

Jedną z kultowych książek mojego dzieciństwa są "Dzieci z Bullerbyn". A w owej książce kultowym kawałkiem opowieść, jak Lisa i Anna wybrały się po zakupy do sąsiedniej wsi. Który to kawałek jakoś tak mocno przystaje do tegorocznych przygotowań świątecznych.

***
"Pogoda była tak śliczna, że uważałam, że to jest tylko przyjemność pójść załatwić sprawunki. Powiedziałam więc:
-Dobrze, mamusiu. A co mam kupić?
Mamusia powiedziała, że najlepiej będzie, jak sobie wszystko zapiszemy. Nie mogłyśmy jednak znaleźć ołówka..."

***
W przeciwieństwie do Lisy ja osobiście nie uważam chodzenia po jakiekolwiek zakupy za przyjemność (no, może poza buszowaniem po Zagrodzie, u Tuptupa i w innych tego typu miejscach. Oraz po księgarniach). W związku z czym robię sobie strategiczne listy, żeby ograniczyć spędzony na zakupach czas do niezbędnego minimum. Przed świętami i innymi tego typu okazjami listy robione są komisyjnie, żeby aby na pewno niczego nie zapomnieć i strategicznie porozdzielać wszystko pomiędzy poszczególne osoby. Nie inaczej było i w tym roku.

***
"Zarówno Anna, jak i ja zastanawiałyśmy się długo, żeby niczego nie zapomnieć (...) Gdy już zrobiłyśmy ładny kawałek drogi i doszłyśmy do rozdroża, skąd droga skręca do Bullerbyn, zapytałam"
-Anno, czy nie przypominasz sobie, czy ja kupiłam drożdże?
Anna jednak wcale nie mogła sobie tego przypomnieć. Zaczęłyśmy więc dotykać wszystkich paczek w moim koszyczku, lecz nie było tam żadnej takiej, w której mogłyby być drożdże. Musiałyśmy wrócić do sklepu."

***
Co prawda ciasta drożdżowego w planach nie miałam, ale piernik i owszem. W piątkowy poranek wstałam sobie leniwie, przystąpiłam do produkcji marcepanu do owego piernika i zastygłam nad przepisem... Piernik, jak wiadomo, wymaga dodatku przyprawy korzennej, a przyprawy korzennej w domu ni chuchu. Że o pomarańczy i cytrynie potrzebnych w drugiej fazie produkcji marcepanu nie wspomnę nawet...
Musiałam udać się do sklepu.

***
"Gdy znów stanęłyśmy na rozdrożu, Anna krzyknęła nagle:
- A spirytus kamforowy dla Dzidziusia?
- Coś podobnego!- zawołałam.
Zmuszone byłyśmy wrócić do sklepu, bo nie było innej rady."

***
Późnym popołudniem wzięłam się za produkcję sosu tatarskiego i sałatki jarzynowej. Gdzieś tak w połowie krojenia olśniło mnie nagle, że niezbędnym składnikiem obu potraw jest majonez, który teoretycznie w domu był. Teoretycznie, gdyż przypomniałam sobie, że sporą część słoiczka jakoś tak...wyżarłam w międzyczasie.
Zmuszona byłam udać się do sklepu, bo nie było innej rady.

***
Gdy następnym razem dochodziłyśmy do rozdroża, Anna miała tak przestraszoną minę, że aż mi się jej żal zrobiło.
- Liso- powiedziała- jestem pewna, że nie kupiłam cukru.
(...) Zaczęłyśmy macać i dusić paczki w koszyku Anny, ale nie było tam nic, co by w najmniejszym choć stopniu przypominało cukier."

***
W piątkowy wieczór postanowiłam się chwilę zrelaksować i rzucić okiem, co nowego w blogowym świecie. Przygotowania, pierwsze życzenia... Ktoś opisał, jak to wybrał się jeszcze na zakupy po świece na świąteczny stół.
No tak. Świece. Pogalopowałam sprawdzić nasze świecowe zapasy. Były. Owszem. Same nadpalone połówki. Trudno, tym razem skończy się na świecy caritasowej, będzie oszczędnie.
Aby dobrze zakończyć wieczór, wywlokłam ozdoby choinkowe i rozpoczęłam ich przegląd, dziurawienie pierniczków, nawlekanie cukierków. Czegoś mi tu brakuje... No tak, światełka by się przydały. Rozpaczliwe poszukiwania nie przyniosły efektu, w związku z czym męska część rodziny spędziła wigilijny poranek na polowaniu na światełka choinkowe. Ponoć proste to nie było, ale za to teraz- na zapas- mamy aż trzy sznury. I nadzieję, że owe zaginione się znajdą. wraz ze słomianymi łańcuchami, które musiały być w tym samym pudełku.

***
"
-Nie, już tu nie wrócimy- powiedziała Anna.
Zanim jednak doszłyśmy do rozstajnych dróg, powiedziałam:
-Anno, przebiegnijmy przez rozstaje. To jedyny sposób. W przeciwnym razie przypomnimy sobie jeszcze więcej rzeczy, o których zapomniałyśmy.
I przebiegłyśmy pędem przez rozstaje.
-Dobrze poszło!- powiedziała Anna.
Nareszcie naprawdę szłyśmy do domu (...)
I nagle- właśnie gdy ryknęłam "Kawałek kiełbasy " szczególnie ładnie, Anna szarpnęła mnie za ramię z zupełnie dziką miną.
-Liso- powiedziała- przecież my nie kupiłyśmy kiełbasy.
Usiadłyśmy na skraju drogi i nie mówiłyśmy nic przez długą chwilę (...) Zmuszone byłyśmy pójść z powrotem, tak, na to nie było żadnej rady."

***
W sobotnie przedpołudnie nad piecem unosiła się mieszanka smakowitych zapachów, w garnkach i rondlach wesoło bulgotały i pyrkały rozmaitości, rybka skwierczała na patelni, a obok miękły sobie warzywa, gotowe już prawie otulić ową rybę swym greckim sosem. Prawie gotowe, bo okazało się, że w całym domu nie ma ani grama przecieru pomidorowego.
Zmuszona byłam pójść do sklepu, tak, na to nie było żadnej rady.

***
Jakie to szczęście, że przyszedł czas zajęcia miejsc za wigilijnym stołem.
Ho ho, tak tak- jak mawiał Dziadziuś z Bullerbyn.

4 komentarze:

  1. Ja jakoś szczególnie tej książki nie zapamiętałam, ale po przeczytaniu Twojego posta chyba do niej wrócę :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest bez wątpienia książka mojego dzieciństwa! Była pierwszą, jaką jako pierwszoklasistka wypożyczyłam w bibliotece. Zauroczyła mnie ogromnie, była inspiracją letnich zabaw na wsi u dziadków z miejscowymi dzieciakami. Wracałam do niej wielokrotnie. Gdy lektura miała się ku końcowi, pamiętam, że czułam żal, że jeszcze trochę i się skończy, że trzeba będzie wrócić do rzeczywistości..Dziękuję za przypomnienie!

    OdpowiedzUsuń
  3. W dziecinstwie takze uwielbialam ta ksiazke,teraz przerabiam ja z corka:D Pozdrawiam cieplo:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam, że bardzo lubiła tę książkę w dzieciństwie. Aż dziwne, że dziś nie za bardzo pamiętam treść.

    OdpowiedzUsuń