Przez rok intensywnego kursu do głowy wbijano mi, że do chodzenia po górach są tylko dwa rodzaje pogody: dobra i bardzo dobra. Jako że zdecydowanie ostatnio przeważa ta druga, ostatnio sporo czasu spędzam latając po wzniesieniach rozmaitych: okolicznych- służbowo i pracowicie, prowadząc grupy turystyczne (ma się tę licencję, okupioną siódmym potem), a dalszych- w ramach prywatnej przyjemności.
Jako że długi weekend do przyjemności zachęcał, wybrałam się w Góry Izerskie tudzież Karkonosze, po drodze zwiedzając, co się da. Na przykład Książ, który z uporem godnym lepszej sprawy ukrywał się we mgle. Widokowo nieszczególnie, za to do nastroju opowieści o przeklętych perłach księżnej Daisy w sam raz. Ponadto w Książu spotkała mnie przykrość w postaci nagłej a nieoczekiwanej śmierci mojego aparatu, który znienacka odmówił funkcjonowania, co zepsuło mi nastrój. Dobrze, że w następne dni kolega pozwolił mi się bawić jego zabawką, więc fotograficznie wyjazd nie był całkiem stracony.
A następne dni całkiem przyjemne były i bardzo intensywne. W piątek leniwie przesnuliśmy się ze Świeradowa przez Halę Izerską i Wysoki Kamień do Szklarskiej, gdzie mieliśmy kwaterę, ciesząc się, że wreszcie słowa "ze słońcem twarzą w twarz" nie ograniczają się tylko do tekstu piosenki. To znaczy cieszyliśmy się do czasu, bo wieczorem okazało się, że co poniektórych to słońce aż zanadto polubiło i cierpieli okrutnie.
Obrazek humorystyczny z trasy: dookoła Szklarskiej szlakami turystycznymi wije się ścieżka im. Jana Izydora Sztaudyngera, który w okolicy pomieszkiwał, bardzo ładnie opisana, z wieloma tablicami opisującymi miejsca, tudzież z fragmentami poezji. Koło jednej takiej tablicy stoją sobie dwie kobiety w wieku kwitnącym i jedna pyta drugiej: "To Góry Izerskie to na cześć tego Izydora od imienia tak nazwali?" :)
W sobotę postanowiliśmy podzielić się na podgrupy. Część wybrała się do Samotni, część wjechała na Kopę i stamtąd piechotką przez Przełęcz Karkonoską i Śnieżne Kotły do Szklarskiej, a dwa charciki górskie ze mną na czele stwierdziły, że być pod Śnieżką i nie wejść na Śnieżkę to hańba, więc patatajem pokłusowaliśmy na szczyt, a potem goniliśmy resztę do Szklarskiej. Dogoniliśmy, przegoniliśmy, dotarliśmy do siebie i padliśmy. Ale warto było, a Karkonosze są dla mnie miejscem magicznym.
No a potem okazało się, że już koniec tego dobrego i trzeba wracać :( Po drodze jeszcze Bolków i Grodno, chociaż tu głód okrutny mnie dopadł i odmówiłam poznawania nowych atrakcji.
Zwiedzę sobie następnym razem.
Ostatnia fotka tutaj to okolice naszej kwatery w Szklarskiej. Lubię takie typiaste klimaty, miejsca, w których czas się zatrzymał albo płynie w zupełnie innym tempie.
A jeśli chodzi o moją radosną twórczość własną, to:
1. Zwierzaczki poprzednie znalazły sobie już nowe domy.
2. Powstał drugi kot- biało różowy, więc chyba kocica.
3. Świnka też pomyślnie skończona.
4. Zdjęć na razie nie będzie, bo aparat czeka podróż do serwisu w Warszawie, a tymczasem u mnie- jak zwykle w czerwcu- tyle zamieszania, że ciężko wygospodarować chwilę, żeby go w tę podróż wyprawić. Czyli kicha :(
Powiadasz Książ?:D To ledwie 0o 12 km od mojego domku. W Księżeńskiej stadninie koni jesteśmy raz w miesiącu ;) Szkoda , że pogoda nei dopisała , bo tam piękne widoczki są:/
OdpowiedzUsuń