Ten tydzień zaczął się nieciekawie. Hmm... "nieciekawie" to dość oględnie powiedziane. Zazwyczaj robię dziesięć rzeczy na raz, a im więcej, tym lepiej mi to wychodzi. Uwielbiam być w ruchu, chodzę szybko i dużo.
A w poniedziałek poczułam się, jakby mi ktoś podmienił baterie. Na takie całkiem zużyte. Energii zero. Drobiazgi, które w takim stanie urastają do rozmiarów góry. Czarę goryczy przepełnił wczoraj łajdacki pies, który najpierw uśpił moja czujność, przez miesiąc zachowując się zgoła anielsko, tylko po to, by pożreć jeden z pięknych kolczyków, które nabyłam u
Atteo. (tu mała dygresja- chciałoby się rzec: próżność została ukarana, albowiem kolczyki nabywałam z przeznaczeniem prezentowym, ale kiedy nadeszły, poczułam nieopanowana chęć zdefraudowania przynajmniej jednej pary dla siebie. No to się nią długo nacieszyłam! Ale nic to- po pierwsze, mam zwyczaj nosić kolczyki nie do pary, a po drugie- w roli wisiora tez się nieźle będzie prezentować ). A kiedy w pracy przyłapałam się na tym, ze policzyłam nie tylko ilość dni, ale nawet godzin, które jeszcze dzielą mnie od świątecznej laby, wiedziałam, ze muszę podjąć jakieś środki zaradcze.
Co by tu?... - rozmyślałam leniwie przy popołudniowej kawie. No i wymyśliła mi się
kawowa rozdawajka

W jej skład wejdą:
-anioł-zakładka (ostatni z wyprodukowanych w tym roku;) ),
-jakaś przyjemna (w moim mniemaniu) książka jako opakowanie dla owego anioła,
-komplet zrobionych szybciutko 6 serwetek w odcieniach brązu, w sam raz jako podkładka pod kubek lub filiżankę z kawą. Ale może też służyć jako gwiazdka ozdobna sama w sobie,
-niewykluczone, że coś jeszcze, co mi ułańska fantazja podpowie.
Zasady jak zwykle i wszędzie- czyli komentarz pod tym postem i podlinkowanie zdjęcia. Losowanie 07. stycznia.
A dziś słoneczko prawie od rana świeciło, śnieg i mróz w sam raz na spacery (z łajdackim psem, a co tam- niech ma!), inne miłe i nieoczekiwane zdarzenia...
... i jakoś tak od razu lepiej...