Cudna zima, którą widzicie powyżej, została uwieczniona w zeszłym sezonie, ale kiedy spoglądam na widoczne w oddali góry, zgaduję, że właśnie jest podobnie, bo widać, że świeży śnieg trzyma się na drzewach.
Ach, tylko pozgadywać sobie mogę, bo dopadły mnie przygody zdrowotne, w związku z czym chwilowo jestem uziemiona w ciepłych domowych pieleszach. Tydzień już tak siedzę, a zapowiada się jeszcze, więc powoli zaczyna mnie roznosić niewyładowana energia.
Robótkowo coś tam się dzieje, ale powoli, bo oko mi nie mruga, jak trzeba, w związku z czym podrażnione jest i zmęczone.
Postanowiłam zatem wyżyć się w kuchni, piekąc ciasteczka orzechowe. Towar wysoce uzależniający. Dlaczego ja mam być uzależniona, a Wy nie? No to macie i próbujcie:
Potrzebne będzie:
1 szklanka pokrojonych orzechów włoskich (jako osoba patologicznie leniwa nie kroję, tylko rozgniatam wałkiem na stolnicy)
2 szklanki mąki tortowej
2/3 szklanki rozpuszczonej margaryny (mniej więcej 2/3 kostki w stanie stałym)
1 szlanka cukru
1 jajo
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
0,5 łyżeczki soli
cukier waniliowy
I żeby nie było, że nie ostrzegałam- najlepiej od razu to podwoić.
W dużej misce ubijamy margarynę z cukrem na jasny kolor, następnie dodajemy cukier waniliowy i jajo i wszystko porządnie ubijamy. Na małych obrotach miksera dodać proszek, sól i trochę mąki.
Potem mikser odkładamy, wsypujemy resztę mąki i pokrojone orzechy i wyrabiamy ręką na jednolitą masę.
Następnie własną łapkę zanurzamy w mące, chwytamy porcję ciasta i turlamy z niej wałeczek:
Rzeczony wałeczek owijamy folią aluminiową:
Jak już w ten sposób potraktujemy całe ciasto, wałeczki wkładamy do lodówki na minimum 8 godzin (ja najczęściej robię ciasto wieczorem, a piekę następnego dnia). Może tam sobie leżeć nawet do 10 dni i nic mu to nie zaszkodzi.
Po wyjęciu z lodówki wałeczki odwijamy i ostrym nożem kroimy na talarki, tak mniej więcej 0,5 centymetra:
Talarki układamy na "gołej" tzn. nieposmarowanej niczym blaszce (uważając na przypadkowych pomocników, którym surowość ciasta zdaje się wcale nie przeszkadzać :))
i pieczemy w temperaturze 180-200 stopni na jasnozłoty kolor (co zabiera jakieś 10-15 minut na porcję).
Et voila- można spożywać poranną/popołudniową/jakąkolwiek kawę.
Smacznego :)
Ja od słodyczy to już dawno uzależniona jestem :)
OdpowiedzUsuńChyba trzeba będzie wypróbować Twój przepis ,bo brzmi apetycznie i zachecająco :)I wygląda bardzo smakowicie:))
Narobiłaś smaka. Spróbuję, zwłaszcza, że jestem posiadaczką dość dużej ilości orzechów włoskich, niestety jeszcze nierozłupanych.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny przepis. zaraz sobie odpisze. Musze spróbować. Mam dużo orzechów-pozdrawiam
OdpowiedzUsuń