Jedną z kultowych książek mojego dzieciństwa są "Dzieci z Bullerbyn". A w owej książce kultowym kawałkiem opowieść, jak Lisa i Anna wybrały się po zakupy do sąsiedniej wsi. Który to kawałek jakoś tak mocno przystaje do tegorocznych przygotowań świątecznych.
***
"Pogoda była tak śliczna, że uważałam, że to jest tylko przyjemność pójść załatwić sprawunki. Powiedziałam więc:
-Dobrze, mamusiu. A co mam kupić?
Mamusia powiedziała, że najlepiej będzie, jak sobie wszystko zapiszemy. Nie mogłyśmy jednak znaleźć ołówka..."
***
W przeciwieństwie do Lisy ja osobiście nie uważam chodzenia po jakiekolwiek zakupy za przyjemność (no, może poza buszowaniem po Zagrodzie, u Tuptupa i w innych tego typu miejscach. Oraz po księgarniach). W związku z czym robię sobie strategiczne listy, żeby ograniczyć spędzony na zakupach czas do niezbędnego minimum. Przed świętami i innymi tego typu okazjami listy robione są komisyjnie, żeby aby na pewno niczego nie zapomnieć i strategicznie porozdzielać wszystko pomiędzy poszczególne osoby. Nie inaczej było i w tym roku.
***
"Zarówno Anna, jak i ja zastanawiałyśmy się długo, żeby niczego nie zapomnieć (...) Gdy już zrobiłyśmy ładny kawałek drogi i doszłyśmy do rozdroża, skąd droga skręca do Bullerbyn, zapytałam"
-Anno, czy nie przypominasz sobie, czy ja kupiłam drożdże?
Anna jednak wcale nie mogła sobie tego przypomnieć. Zaczęłyśmy więc dotykać wszystkich paczek w moim koszyczku, lecz nie było tam żadnej takiej, w której mogłyby być drożdże. Musiałyśmy wrócić do sklepu."
***
Co prawda ciasta drożdżowego w planach nie miałam, ale piernik i owszem. W piątkowy poranek wstałam sobie leniwie, przystąpiłam do produkcji marcepanu do owego piernika i zastygłam nad przepisem... Piernik, jak wiadomo, wymaga dodatku przyprawy korzennej, a przyprawy korzennej w domu ni chuchu. Że o pomarańczy i cytrynie potrzebnych w drugiej fazie produkcji marcepanu nie wspomnę nawet...
Musiałam udać się do sklepu.
***
"Gdy znów stanęłyśmy na rozdrożu, Anna krzyknęła nagle:
- A spirytus kamforowy dla Dzidziusia?
- Coś podobnego!- zawołałam.
Zmuszone byłyśmy wrócić do sklepu, bo nie było innej rady."
***
Późnym popołudniem wzięłam się za produkcję sosu tatarskiego i sałatki jarzynowej. Gdzieś tak w połowie krojenia olśniło mnie nagle, że niezbędnym składnikiem obu potraw jest majonez, który teoretycznie w domu był. Teoretycznie, gdyż przypomniałam sobie, że sporą część słoiczka jakoś tak...wyżarłam w międzyczasie.
Zmuszona byłam udać się do sklepu, bo nie było innej rady.
***
Gdy następnym razem dochodziłyśmy do rozdroża, Anna miała tak przestraszoną minę, że aż mi się jej żal zrobiło.
- Liso- powiedziała- jestem pewna, że nie kupiłam cukru.
(...) Zaczęłyśmy macać i dusić paczki w koszyku Anny, ale nie było tam nic, co by w najmniejszym choć stopniu przypominało cukier."
***
W piątkowy wieczór postanowiłam się chwilę zrelaksować i rzucić okiem, co nowego w blogowym świecie. Przygotowania, pierwsze życzenia... Ktoś opisał, jak to wybrał się jeszcze na zakupy po świece na świąteczny stół.
No tak. Świece. Pogalopowałam sprawdzić nasze świecowe zapasy. Były. Owszem. Same nadpalone połówki. Trudno, tym razem skończy się na świecy caritasowej, będzie oszczędnie.
Aby dobrze zakończyć wieczór, wywlokłam ozdoby choinkowe i rozpoczęłam ich przegląd, dziurawienie pierniczków, nawlekanie cukierków. Czegoś mi tu brakuje... No tak, światełka by się przydały. Rozpaczliwe poszukiwania nie przyniosły efektu, w związku z czym męska część rodziny spędziła wigilijny poranek na polowaniu na światełka choinkowe. Ponoć proste to nie było, ale za to teraz- na zapas- mamy aż trzy sznury. I nadzieję, że owe zaginione się znajdą. wraz ze słomianymi łańcuchami, które musiały być w tym samym pudełku.
***
"
-Nie, już tu nie wrócimy- powiedziała Anna.
Zanim jednak doszłyśmy do rozstajnych dróg, powiedziałam:
-Anno, przebiegnijmy przez rozstaje. To jedyny sposób. W przeciwnym razie przypomnimy sobie jeszcze więcej rzeczy, o których zapomniałyśmy.
I przebiegłyśmy pędem przez rozstaje.
-Dobrze poszło!- powiedziała Anna.
Nareszcie naprawdę szłyśmy do domu (...)
I nagle- właśnie gdy ryknęłam "Kawałek kiełbasy " szczególnie ładnie, Anna szarpnęła mnie za ramię z zupełnie dziką miną.
-Liso- powiedziała- przecież my nie kupiłyśmy kiełbasy.
Usiadłyśmy na skraju drogi i nie mówiłyśmy nic przez długą chwilę (...) Zmuszone byłyśmy pójść z powrotem, tak, na to nie było żadnej rady."
***
W sobotnie przedpołudnie nad piecem unosiła się mieszanka smakowitych zapachów, w garnkach i rondlach wesoło bulgotały i pyrkały rozmaitości, rybka skwierczała na patelni, a obok miękły sobie warzywa, gotowe już prawie otulić ową rybę swym greckim sosem. Prawie gotowe, bo okazało się, że w całym domu nie ma ani grama przecieru pomidorowego.
Zmuszona byłam pójść do sklepu, tak, na to nie było żadnej rady.
***
Jakie to szczęście, że przyszedł czas zajęcia miejsc za wigilijnym stołem.
Ho ho, tak tak- jak mawiał Dziadziuś z Bullerbyn.
wtorek, 27 grudnia 2011
piątek, 23 grudnia 2011
czwartek, 22 grudnia 2011
Mikołajowo, anielsko...
Wzięło nas w pracy na losowanki prezentowe, mikołajowo-świateczne. I jakoś tak wyszło, że w wielu przypadkach okazało się, że talenty rękodzielnicze drzemią uśpione tuż pod powierzchnią i przy stosownej okazji wypływają na wierzch. Ponieważ "ja jako ja" zostałam zdemaskowana (zupełnie nie wiedzieć, czemu), mogę się publicznie pochwalić poczynionym przeze mnie szalem:
Poczyniony został z Himalai Kaszmir w ilości niecałe 10 deko, wzorem Meandering Wines. Wzór jako taki spodobał mi się szaleńczo, głównie dlatego, że po połowie powtórzenia znałam go już na pamięć, w związku z czym wędrował ze mną wszędzie i w każdej wolniejszej chwili przybywało oczek. Również w miejscach publicznych :)
Na fotki załapał się w ostatni dzień jesienny- teraz już wszędzie biało i delikatnie prószy dalej.
Mój Mikołaj też wykazał się talentami wszelakimi, ale chwalić będę się później, jak mi się uda złapać trochę światła dziennego.
Mój Mikołaj też wykazał się talentami wszelakimi, ale chwalić będę się później, jak mi się uda złapać trochę światła dziennego.
sobota, 10 grudnia 2011
"Ni mam chęci do roboty...
...ani z rana, ni wieczorem..."
Totalna niemoc twórcza mnie ogarnęła, ale w bólach zrodził się w końcu kolejny szal- wzór kukurydziany, malabrigo lace w kolorze azul profondo, nabyte w Magicloop, druty 4,5.
Jakieś 45 cm szerokości i prawie 200 długości.
Niemoc twórcza dotyczy także fotek oraz opisu- jak widać :)

Totalna niemoc twórcza mnie ogarnęła, ale w bólach zrodził się w końcu kolejny szal- wzór kukurydziany, malabrigo lace w kolorze azul profondo, nabyte w Magicloop, druty 4,5.
Jakieś 45 cm szerokości i prawie 200 długości.
Niemoc twórcza dotyczy także fotek oraz opisu- jak widać :)
środa, 16 listopada 2011
Zaraza postępuje...
poniedziałek, 31 października 2011
Z czym do ludzi albo celtycka zaraza
Tak, tak. Celtycka zaraza mnie też dopadła. Na zdjęciu pierwszy kwadrat według wzoru Devorgilli
W wersji bardzo roboczej i nie do końca kwadratowej, ale co tam.
Idę zabrać się za następny, miejmy nadzieję bardziej wyjściowy.
Idę zabrać się za następny, miejmy nadzieję bardziej wyjściowy.
czwartek, 27 października 2011
No to macie
druty 3,5.
Wymiary po blokowaniu:
szerokość 50 cm
długość (eee... ile to było???) chyba 180.
(pomierzyłam uczciwie, tylko nigdzie nie zapisałam...)
A teraz zmykam wykańczać celtyckie słupki.
środa, 26 października 2011
Ideał (nie)dościgniony
Nie pomyślałabym wtedy, że kiedykolwiek tymi ręcami...
No ale w końcu odwaga mnie naszła, zapodałam do środka i przeszło- co widać obok :)
czwartek, 13 października 2011
Rodem z Hitchcocka
Wspomnienie to powróciło w trakcie pracy nad prezentowaną serwetką. Z subtelnego, delikatnego dzieła przemieniła się w trakcie pracy w istnego potwora, na szerokość osiągającego jakieś 60 centymetrów, a na długość nieco więcej. Przy tych wymiarach trudno dziada jakoś sensownie obfocić, skorzystałam z resztek słońca i jesiennej trawy.
środa, 21 września 2011
Bo fantazja jest od tego...
...żeby bawić się w fantazyjną wymiankę u Moteczka. Oczywiście na całego :)
Tym razem przywędrowała do mnie przesyłka od Asi z bloga Wynalazki wolnego czasu. A oto, co zawierała:
haftowany piórniczek, piękne filcowe korale, kolczyki (w ulubionym tygrysim zielonym kolorze), śliczne kwiatowe naklejeczki, przydasie i słodkości (bożęta już się nimi zajęły odpowiednio). Bardzo Ci Asiu jestem wdzięczna za tak miły upominek.
Moja przesyłka z kolei powędrowała w daleką podróż (chyba jej trochę zazdroszczę! No dobra, nawet nio tylko trochę) do Magdy z Myśli krzyżykiem pisanych.
Fantazyjnych skojarzeń i pomysłów miałam mnóstwo, w końcu postawiłam na kolory- wszak wyobraźnia ubarwia nasze życie, no i jeszcze biorąc pod uwagę perspektywę szarej jesieni, która przed nami...
W ten oto sposób powstała seria niedużych serwetek (w zamyśle moim miały służyć jako serweteczki pod kubeczki), każda innej barwy.
Co by tu jeszcze w ten deseń?
Przypomniałam sobie, że właśnie na okoliczność szaro-jesienną poczyniłam sobie kiedyś dawno sznur rozweselających korali. Postanowiłam poczynić podobne dla Magdy, a efekt wyszedł jak widać- optymistyczny.
Na koniec wielkie słowa podziękowania dla Marysi, za kolejną tak przyjemną zabawę :)

Tym razem przywędrowała do mnie przesyłka od Asi z bloga Wynalazki wolnego czasu. A oto, co zawierała:
haftowany piórniczek, piękne filcowe korale, kolczyki (w ulubionym tygrysim zielonym kolorze), śliczne kwiatowe naklejeczki, przydasie i słodkości (bożęta już się nimi zajęły odpowiednio). Bardzo Ci Asiu jestem wdzięczna za tak miły upominek.
Fantazyjnych skojarzeń i pomysłów miałam mnóstwo, w końcu postawiłam na kolory- wszak wyobraźnia ubarwia nasze życie, no i jeszcze biorąc pod uwagę perspektywę szarej jesieni, która przed nami...
W ten oto sposób powstała seria niedużych serwetek (w zamyśle moim miały służyć jako serweteczki pod kubeczki), każda innej barwy.
Co by tu jeszcze w ten deseń?
Przypomniałam sobie, że właśnie na okoliczność szaro-jesienną poczyniłam sobie kiedyś dawno sznur rozweselających korali. Postanowiłam poczynić podobne dla Magdy, a efekt wyszedł jak widać- optymistyczny.
Na koniec wielkie słowa podziękowania dla Marysi, za kolejną tak przyjemną zabawę :)
czwartek, 15 września 2011
O szkodliwym wpływie literatury na życie
Jako dziecię mało od ziemi odrośnięte zostałam nieodwołalnie zdeprawowana. Rodzina cała, od mamusi z tatusiem poczynając, przez starsze rodzeństwo idąc, a na ciociach, wujkach i osobach niespokrewnionych kończąc zatruwała mój niewinny umysł, zasiewając w nim na stałe potrzebę obcowania z literaturą. Jako owo dziecię nieodrośnięte i nieumiejące czytać poznałam całą klasykę przez słuch, a kiedy opanowałam litery, zaprowadzono mnie do biblioteki i deprawowałam się już samodzielnie.
***
Na pierwsze szkodliwe efekty wcale nie trzeba było długo czekać. Pewnego pięknego, upalnego, letniego dnia dziecię nudzące się nieco w towarzystwie kuzynki przypomniało sobie wyczytany w literaturze mocno przygodowo-fantastycznej opis, jak to bohaterowie gotowali sobie jajca na rozgrzanym piasku pustyni. Pora była drugośniadaniowa, jajeczka w kurniku niezebrane, temperatura- wydawałoby się- sprzyjająca... Okoliczności w sam raz do eksperymentów zainspirowanych literaturą. Gotować to nie, ale jajeczniczkę-o, zjadłoby się, zjadło. No to po dwa jajeczka na głowę, szybkie rozbicie ich na rozgrzany piach i czekamy efektu.
Czy to jednak za chłodno było, czy poza pustynią nie wychodzi, czy też cierpliwości brakło- dość powiedzieć, że efekty zerowe. Za to odkryłyśmy, że rozbite jajco pomieszane z piachem ma właściwości mocno ślizgające i może zastąpić śnieg i lód. No to odwiedziłyśmy kurnik jeszcze raz i ślizgawka udała nam się, że hej.
Nie wiedzieć czemu, rodzina jakoś nie była zachwycona naszą pomysłowością.
***
Dziś rano w stanie mocno sennym stanęłam przed szafą, ogarnęłam wzrokiem jej wnętrze i z westchnieniem stwierdziłam, że nie mam co na siebie włożyć. Nie, nie, nie o kobiecą kokieterię konfekcyjną szło. Nieco trzeźwiej pomyślałam, że od tygodnia latam w spódniczkach do pracy bynajmniej nie dlatego, że tak lubię (chociaż lubię)- po prostu wszystkich spodni w szafie brak. Gdzie ja to je ostatnio widziałam? A, prawda, w praniu. Po praniu porzuciłam wszelkie dobro w mało uczęszczanym pokoju i czekałam.
Na co? Otóż tu znów włącza się szkodliwy wpływ literatury. Konopnickie Marie i inne takie pisały, że jak w domu wystawić miseczkę z mlekiem albo inny pokarm, to ani chybi bożęta czyli domowe skrzaty z wdzięczności za prace gospodarskie się wezmą. Miseczki co prawda nie wystawiam, ale mleko znika o wiele szybciej, niż wskazywałaby na to logika, że o innych przysmakach nie wspomnę.
Znaczy się bożęta są, czują się jak u siebie, mleko z lodówki wypijają i ogólnie częstują się. No, drodzy państwo, to może by tak odpracować trochę frykasy, w prasowaniu pomóc?
Guzik! Lenie jedne przez miesiąc do roboty się nie wzięły, sama musiałam za żelazko chwycić.
I żeby nie było, że wyzyskiwacz ze mnie, za wikt i dach nad głową usług się domagam- uczciwie zapłacić im chciałam. Mogły sobie wziąć z kieszeni świeżutko wypraną podobiznę niejakiego Władka Jagiełły (któremu nota bene pranie większej krzywdy nie wyrządziło...). Nie chciały, to nie! Już ja Władka w jaki przyjemny sposób spożytkuję.
***
Mówię Wam, literaturze to Wy nie wierzcie!!!
***
Na pierwsze szkodliwe efekty wcale nie trzeba było długo czekać. Pewnego pięknego, upalnego, letniego dnia dziecię nudzące się nieco w towarzystwie kuzynki przypomniało sobie wyczytany w literaturze mocno przygodowo-fantastycznej opis, jak to bohaterowie gotowali sobie jajca na rozgrzanym piasku pustyni. Pora była drugośniadaniowa, jajeczka w kurniku niezebrane, temperatura- wydawałoby się- sprzyjająca... Okoliczności w sam raz do eksperymentów zainspirowanych literaturą. Gotować to nie, ale jajeczniczkę-o, zjadłoby się, zjadło. No to po dwa jajeczka na głowę, szybkie rozbicie ich na rozgrzany piach i czekamy efektu.
Czy to jednak za chłodno było, czy poza pustynią nie wychodzi, czy też cierpliwości brakło- dość powiedzieć, że efekty zerowe. Za to odkryłyśmy, że rozbite jajco pomieszane z piachem ma właściwości mocno ślizgające i może zastąpić śnieg i lód. No to odwiedziłyśmy kurnik jeszcze raz i ślizgawka udała nam się, że hej.
Nie wiedzieć czemu, rodzina jakoś nie była zachwycona naszą pomysłowością.
***
Dziś rano w stanie mocno sennym stanęłam przed szafą, ogarnęłam wzrokiem jej wnętrze i z westchnieniem stwierdziłam, że nie mam co na siebie włożyć. Nie, nie, nie o kobiecą kokieterię konfekcyjną szło. Nieco trzeźwiej pomyślałam, że od tygodnia latam w spódniczkach do pracy bynajmniej nie dlatego, że tak lubię (chociaż lubię)- po prostu wszystkich spodni w szafie brak. Gdzie ja to je ostatnio widziałam? A, prawda, w praniu. Po praniu porzuciłam wszelkie dobro w mało uczęszczanym pokoju i czekałam.
Na co? Otóż tu znów włącza się szkodliwy wpływ literatury. Konopnickie Marie i inne takie pisały, że jak w domu wystawić miseczkę z mlekiem albo inny pokarm, to ani chybi bożęta czyli domowe skrzaty z wdzięczności za prace gospodarskie się wezmą. Miseczki co prawda nie wystawiam, ale mleko znika o wiele szybciej, niż wskazywałaby na to logika, że o innych przysmakach nie wspomnę.
Znaczy się bożęta są, czują się jak u siebie, mleko z lodówki wypijają i ogólnie częstują się. No, drodzy państwo, to może by tak odpracować trochę frykasy, w prasowaniu pomóc?
Guzik! Lenie jedne przez miesiąc do roboty się nie wzięły, sama musiałam za żelazko chwycić.
I żeby nie było, że wyzyskiwacz ze mnie, za wikt i dach nad głową usług się domagam- uczciwie zapłacić im chciałam. Mogły sobie wziąć z kieszeni świeżutko wypraną podobiznę niejakiego Władka Jagiełły (któremu nota bene pranie większej krzywdy nie wyrządziło...). Nie chciały, to nie! Już ja Władka w jaki przyjemny sposób spożytkuję.
***
Mówię Wam, literaturze to Wy nie wierzcie!!!
niedziela, 4 września 2011
Jak to dobrze...
...że urlop się wreszcie skończył- wreszcie będzie czas, żeby odpocząć, a nawet chwilę na jakie rękodzieło znaleźć, co jest o tyle istotne, ze mam cały spis rzeczy, które powinnam zrobić na "już", żeby nie powiedzieć "na wczoraj".
Tymczasem dwie fotki moich wakacyjnych zdobyczy z różnych stron świata, czyli lniane obrusy, do których zapałałam miłością od pierwszego wejrzenia. Patrzę sobie na nie i już planuję kolejne wyprawy :)
piątek, 5 sierpnia 2011
Chwile zatrzymane
Nie byłabym sobą, gdybym na tę Białoruś pojechała z pustymi rękoma. O nie, szydełko też wyruszyło w podróż. Co prawda głównie leniwie leżało, ale od czego w końcu są granice-te poza Schengen, oczywiście. Od czekania :) 

...bez obaw, aż tak długo nie czekaliśmy. Do efektu końcowego przyczyniły się też miłe chwile nad jeziorem, trochę za zimnym, żeby się w nim taplać oraz ulubione łączenie pracy umysłowej z przebieraniem palcami.
poniedziałek, 1 sierpnia 2011
Wróciłam z Białorusi
- szczęśliwie i cało, nieodmiennie zachwycona przestrzenią oraz gościnnością prostych ludzi mieszkających w malutkich, zapomnianych wioskach.
Dopieszczona słońcem, którego nie brakowało przez trzy tygodnie pobytu, objedzona genialnymi serami i innym nieprzetworzonym nabiałem, świeżym miodem prosto z plastra i- przyznaję- nieco zmęczona typowym menu, któremu wszystko jedno- obiad to, śniadanie czy kolacja, bo potrawy generalnie nie mają podziału na pory dnia. Chyba już nie zaskoczona kontrastami między oficjalnym wizerunkiem kraju a rzeczywistością.
Ale tak naprawdę to wszystko to tylko skorupka, szczegóły. Liczą się spotkania z ludźmi, rozmowy, czasem drobne gesty. Trzy tygodnie intensywnej pracy- dwa obozy dla tamtejszych dzieciaków, z reguły borykających się z niezbyt ciekawym dzieciństwem, łaknących zwykłej uwagi i zainteresowania. Niedospanie, nieszczególne warunki sanitarne czy inna kuchnia- to wszystko w pewnym momencie przestaje mieć znaczenie.
Lubię ten czas- kiedy mogę się zatrzymać, bo rytm życia jest dużo wolniejszy, kiedy w całym zabieganiu mam na nowo szansę spojrzeć na to, co naprawdę ważne i docenić, jak wiele mam.
Ale tak naprawdę to wszystko to tylko skorupka, szczegóły. Liczą się spotkania z ludźmi, rozmowy, czasem drobne gesty. Trzy tygodnie intensywnej pracy- dwa obozy dla tamtejszych dzieciaków, z reguły borykających się z niezbyt ciekawym dzieciństwem, łaknących zwykłej uwagi i zainteresowania. Niedospanie, nieszczególne warunki sanitarne czy inna kuchnia- to wszystko w pewnym momencie przestaje mieć znaczenie.
Lubię ten czas- kiedy mogę się zatrzymać, bo rytm życia jest dużo wolniejszy, kiedy w całym zabieganiu mam na nowo szansę spojrzeć na to, co naprawdę ważne i docenić, jak wiele mam.
sobota, 9 lipca 2011
Chwilowa przerwa
czwartek, 7 lipca 2011
Dlaczego wełna się marnuje...
Po pierwsze primo, uwagę moją przykuły prace remontowe w postaci własnoręcznego malowania łazienki. A że natychmiast po rozpoczęciu owych prac pogoda dostosowała się do okoliczności i całymi dniami lało, to cała rzecz rozciągnęła się w czasie.
Po drugie primo, w najbliższą sobotę będę hulać na weselu, co z radosną twórczością ma ten związek, że postanowiłam zaszaleć i stworzyć coś specjalnie dla Państwa Młodych.
Hmm, hmm... co prawda po postawieniu ostatniego krzyżyka zarzekałam się, że nigdy więcej, ale powoli zaczynam się łamać i nie wykluczam, że kiedyś jeszcze...
piątek, 1 lipca 2011
Wymianka u Ani
Mogę kolejny raz chwalić się pięknymi prezentami z wymianki organizowanej przez Anię Jurę. Moją parą była Kajjka, dzięki której po raz pierwszy mogłam pomacać na żywo królujący od jakiegoś czasu a blogach sutasz w postaci pięknych fioletowych kolczyków, a także nacieszyć się zieloną biżuterią, która kojarzy mi się z pięknym, letnim dniem ad morzem- skojarzenia jak najbardziej na miejscu, o u mnie leje jak z cera i o słońcu to co najwyżej mogę pomarzyć....
I jeszcze wspaniała kocia zakładka:
A oto zawartość paczuszki przygotowanej przeze mnie:
Poznajecie, czyj pomnik widnieje na karteczce :)
I jeszcze wspaniała kocia zakładka:
A oto zawartość paczuszki przygotowanej przeze mnie:
piątek, 24 czerwca 2011
Mogę miziać!
Dodam jeszcze oficjalnie i wielkimi literami, że o ile Malabrigo i len to moje zakupy, to bawełnę zyskałam dzięki niezwykłemu fartowi w candy u Tuptup. Zobaczenie jej na żywo było pewnym szokiem, a to ze względu na wielkość kłębków- pozują do fotografii w towarzystwie "Robótek ręcznych", więc możecie mieć pewne wyobrażenie, jak wyglądają na żywo.
wtorek, 21 czerwca 2011
Zapachniało różami
Początek lata to dobry czas na pochwalenie się prezentami z Różanej Wymianki organizowanej u Moteczka. Marysiu- wielkie podziękowania za ogrom pracy w przygotowaniach i radość, jakiej, jak myślę, mogli doznać wszyscy uczestnicy zabawy. A ta oto róża z dedykacją dla Ciebie:
Moją paczuszkę od Asi otrzymałam już kilka dni tamu, zawierała prawdziwe skarby:
Jestem pod wrażeniem zwłaszcza haftów krzyżykowych- w tej dziedzinie ignorantka robótkowa ze mnie (póki co), więc tym bardziej podziwiam tak wspaniałe wytwory. W dodatku na monogramie róża w ulubionej przeze mnie wersji kolorystycznej!
Nie zabrakło też biżuterii w zielonym kolorze:
...a po słodkościach-niestety- zostało juz tylko wspomnienie. Ja z kolei przygotowałam niespodziankę dla Karoliny
Postanowiłam zrobić maleńką i delikatną serwetkę na szydełku, ale nie doczytałam opisu i wyszedł mi serwetkowy potwór- nie obmierzyłam wymiarów, ale były pokaźne.
Drugie dzieło to znane Wam już dobrze etui na komórkę, tym razem w dwóch odcieniach różu:.
poniedziałek, 20 czerwca 2011
Skarby Sezamu
Dziś wreszcie swoje podwoje otworzył Sezam prawdziwy każdego szanującego się włóczkoholika. Same zobaczcie, jakie skarby można znaleźć w Magic Loop. Ja już byłam, oczopląsu dostałam, zakupy poczyniłam.
Zdjęcie zapożyczone ze strony sklepowej, w pełni oddaje stan duchowy ofiary, która właśnie zajrzała na półki.
UWAGA!!!
Włóczkoholiku, wchodzisz tam na własną odpowiedzialność!!!

Zdjęcie zapożyczone ze strony sklepowej, w pełni oddaje stan duchowy ofiary, która właśnie zajrzała na półki.
UWAGA!!!
Włóczkoholiku, wchodzisz tam na własną odpowiedzialność!!!
sobota, 18 czerwca 2011
Już mogę!
Wiedźma obiecała obfocić, może u Niej wyjdzie w lepszej krasie. A powiem szczerze- trochę po ukończeniu pozazdrościłam, że nie mój ci on!
Ha ha- szal pilnie obmierzyłam i właśnie dotarło do mnie, że nigdzie tych wymiarów nie zanotowałam :)
W każdym razie część centralna wydłużona o kilka motywów, bo miałam ambicję wyrobić wełenkę do końca.
wtorek, 14 czerwca 2011
Muzyczne skojarzenia
Tajemniczy ktoś "wyseł se" i łącke nam skosił, ale jak widać na skoszonej też można świetnie się bawić:
Co prawda sezon jeszcze nie jagodowy, więc piosenka nie do końca na czasie, ale na skarpie można już znaleźć pierwsze poziomki:
Było więcej, ale zeżarłam. A potem poprawiłam truskaweczkami:
A w kwestiach robótkowych:
1. szal do Wiedźmy poleciał- czekam na znak, że jest w rękach nowej właścicielki, żeby go publicznie zademonstrować.
2. paczuszka na wymiankę różaną poleciała- czekam na ustaloną datę, żeby demonstrować i się chwalić :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)